Tak jak pisałam dwa posty wcześniej jakieś dwa tygodnie temu odwiedziłam Łódź, a dokładnie to ziemię łódzką. Kilka miesięcy temu babcia zaproponowała mi ten wyjazd, więc ja jako osoba znajdująca się na profilu z rozszerzoną geografią, (tak naprawdę rozszerzona będzie dopiero po wakacjach) a także lubiąca zwiedzać (chociaż to zależy, bo nie lubię szczególnie wycieczek zorganizowanych, ze względu na to, że 1. wszyscy się spieszą i tak naprawdę wycieczka, na której powinno się coś zobaczyć staje się gonitwą, która polega na nieustannym dążeniu do kolejnych celów wycieczki i kiedy już znajdujemy się przy którymś z nich, przewodnik już myśli o kolejnym i pośpiesza wszystkich , bo "będą korki i nie zdążymy" 2. trafia się taki przewodnik, który tak rozgaduje się na temat przykładowej porcelanowej filiżanki, z której pił któryś z piastowskich króli, że nie starcza mu czasu na wyjaśnienie kim w ogóle ci Piastowie byli) powiedziałam babci "tak babciu, jedziemy, czas podbić Łódź". Wycieczkę organizował jakiś związek emerytalny i dopiero po przybyciu wszystkich "moherowych beretów" na przystanek zdałam sobie sprawę, co to może oznaczać- ciągłe pytania o twoje życie, śpiewy w autobusie i kawały opowiadane przez "autobusowy mikrofon" (chociaż przyznam, że one mnie akurat bawiły).Najgorsze jednak było robienie zdjęć. Niektóre babcie fotografowały dosłownie wszystko (nie mogę uwierzyć, że to samo robiłam w podstawówce, wracając z jednodniowej wycieczki do domu z aparatem, na którym było 500 zdjęć, a na każdym z nich prawie to samo, czyli zdjęcia mebli z jakiegoś skansenu- najgorszy jednak był wyraz twarzy osób, którym te zdjęcia kazałam oglądać- to był prawdziwy poker face). Jednak najlepsze były prośby "zrobisz mi zdjęcie?", po czym do ręki zostały mi wręczane telefony z jakością i rozdzielczością ekranu taką, że gdybym przerzuciła te zdjęcia na laptopa to widziałabym jedną wielką plamę,i nic nie byłoby w tym złego, gdyby zdjęcie miało jakieś tło, tło czegoś ważnego, chociażby jakiś ciekawy obiekt, może to być nawet drzewo, ale nie hotel, hotel w którym nawet się nie zatrzymaliśmy, tylko czekaliśmy przed nim na autokar- wtedy to ja miałam poker face. I wtedy także uświadomiłam sobie, jak to dobrze, że moja babcia jest inna i też zauważa to, co ja.
Co zwiedzaliśmy?
Pierwszym celem był Bełchatów, czyli w skrócie wielka dziura, z której wydobywany jest węgiel brunatny, jest to największe epicentrum węgla brunatnego na świecie, a najciekawsze jest to, że w 2038 roku, kiedy to węgiel się skończy zostanie ona przerobiona na sztuczny zalew. Szczerze to nie wyobrażam sobie, bo jest to tak olbrzymie, że jak patrzyłam w dół to mnie oczy bolały. Co tam Wielki Kanion, skoro mamy Bełchatów haha.
Zwiedzaliśmy też Muzeum Łodzi, Muzeum Włókiennictwa, Łowicz, Łęczycę, Arkadię, Archikolegiatę w Tumie, odwiedziliśmy też geometryczny środek Polski, a także wieś,w której tworzył i mieszkał Władysław Reymont, czyli Lipce Reymontowskie. Na godzinę (nad czym bardzo ubolewam) wstąpiliśmy do Manufaktury, czyli największej galerii w Europie. Wyobrażacie sobie hektary sklepów, restauracji, kawiarni w jednym miejscu + w środku tego wszystkiego Beach Bar z możliwością oglądania Euro oraz grania w siatkówkę na piasku. Żałowałam, że nie mogłam spędzić tam całego dnia z workiem pieniędzy, którego nie mam.
Wydaję mi się, a raczej jestem pewna, że nie ma sensu opisywać każdego poszczególnego celu wycieczki, bo chyba zasnęlibyście przed ekranem. Fakt faktem każda z wyżej wymienionych rzeczy miała w sobie coś, co mnie zainteresowało, co było godne zobaczenia, ale gdy weźmie się to wszystko pod uwagę razem, to tak naprawdę muzea, katedry, kościoły kryją w sobie coś, co je łączy i co staje się pewną monotonnością i powtarza się w każdym z nich.
Najpiękniejszym miejscem całej wycieczki, który najbardziej utkwił mi w głowie była oczywiście ulica Piotrkowska, zatrzymaliśmy się w jednym z najstarszych hoteli łódzkich, a dokładnie w Savoy'u, (jeden z trzech łódzkich hoteli, który ma windziarza, a dokładnie trzech, jeden z nich był tak śmieszny, że chwilami zastanawiałam się czy jego dziwny humor to nie skutek zbyt długiego przesiadywania w windzie)od którego od Piotrkowskiej dzieliło nas dosłownie 20 metrów, więc przez te dwa wieczory, które mogłam spędzić z babcią w Łodzi spacerowałyśmy po jej bruku, siedziałyśmy pod parasolami jedząc lody i podziwiałyśmy jej architekturę, która ma dwie skrajności- albo jest bardzo zniszczona albo pięknie odnowiona. Ulica ta ma jednak coś w sobie, że ma ochotę się na niej siedzieć i siedzieć...
Na Piotrkowskiej zobaczyłam sklep Tiger, o którym dużo słyszałam, ale nigdy w nim nie byłam, więc wstąpiłyśmy do niego i byłyśmy zaskoczone z babcią ile jest w nim fantastycznych rzeczy. Dajcie mi znać czy Tiger jest w Krakowie, bo nigdy go tam nie widziałam?
Łódź bardzo dobrze zapamiętałam, ponieważ wydaje mi się, że zobaczyłam raczej jej piękniejsze oblicza, dzięki czemu dobrze utkwiła mi w pamięci. Uważam tak, ponieważ znana blogerka Ankyls skomentowała mi zdjęcie na moim Instagramie pisząc, że ulica Piotrkowska i ulice, które do niej przylegają są ujmujące, ale reszta Łodzi już nie całkiem. No cóż, nie wszystko jest idealne, ale te miejsca w Łodzi, w których byłam są naprawdę piękne. Ja już więcej nie piszę, tylko zapraszam Was na fotorelację, która będzie dosyć obszerna, jednak mam nadzieję, że się Wam spodoba ;)
Kiedy uświadamiasz sobie, że w latach 30-tych ludzie nosili ubrania, które założyłabyś teraz. |
Hotel Savoy |
Mam nadzieję, że chociaż trochę uzmysłowiłam Wam jak ta ziemia łódzka wygląda, dodam jeszcze, że mieszkam na południu Polski, czyli góry, a środkowa Polska to takie równiny, że chyba chodząc tam do szkoły ta prosta droga by mnie nudziła. Osobom mieszkającym tam zazdroszczę tylko jednego- super możliwości do jazdy na rowerze miejskim. Do następnego!
~Anka